piątek, 26 września 2008

Za późno..

Przed nimi po prawej, na tle czystego błękitu nieba lśniło bilałe ramię semafora. Paweł pociągnął za linkę. Ogłuszył ich skowyt gwizdka parowego- dwa długie sygnały, jeden krótki i znów jeden długi- ostrzeżenie przed przejazdem przez tory. Punkt sygnalizacyjny mignął i zginął im z oczu, długi skowyt przebrzmiał, zapanowała względna cisza.

-No więc- zapytał Paweł- pewnie twój syn przyjdzie do pracy na kolei, jezeli nie wezmą go do wojska...

Zesztywniał i wytrzeszczył oczy na tor.

- O Boże!

Z autostrady numer 71 zjechał jakiś samochód, który pędził teraz szosą z lewej, wzbijając za sobą tuman kurzu, scigając się z pociągiem do skrzyżowania. Na ułamek sekundy obu kolejarzy zamurowało. Po chwili Paweł krzyknął:

-Wóz na rogatce!! Hamuj!!

Karol rzucił sie naprzód i wcisnął hamulce pneumatyczne. Paweł złapał dźwignie biegu wstecznego i pociągnął z całej siły. Drygą ręką szaepnął linkę gwizdka parowego. Maszyna zgrzytnęła, przeskakując na wsteczny, złapały hamulce. Od lokomtywy przez cały pociąg wszystko hamowało w ogłuszającym pisku. Para buchała z sykiem, jakby rozwarły sie wrota piekieł.

- Trzymaj, Karol. Bo ich skasujemy!!- ryknął Paweł.

- Jezus, Maria, Józefie święty- mamrotał Korol, kiedy pociąg ślizgał się z przenikliwym jękiem, a cherlawy samochodzik mknął ku swemu przeznaczeniu. Przy trzydziestu metrach przed przejazdem stracili już wszelkie złudzenia. Przy dwudziestu zamarli. Przy dziesięciu zobaczyli, kto siedzi za kierownicą.

- O mój Boże, to kobieta- powiedział Paweł. Albo pomyślał. Albo westchnął do Boga. I wtedy nastąpiło zderzenie. Rozległ sie huk, posypało się szkło. Powietrze rozdarł chrzęst żelaza, gdy zielony opel owinął sie na trójkątnym zderzaku lokomotywy. Mknęli razem po szynach- przebity na wylot samochód, rozpłaszczony na żelaznej kracie, i pociąg, który  pchał kawałki na wpół roztrzaskanego wraka, orząc ziemię i rozwłóczając odłamki na odcinku kilkuset metrów. Wolniej... coraz wolniej. Zupełnie jakby ta kupa żelastwa miała się nigdy nie zatrzymać, wioząc dwóch zdjętych trwogą kolejarzy, wsłuchanych w milknący pisk, który przechodził w jęk i chrzęst. Potem wszystko ucichło. Paweł i Karol siedzieli sztywno i tylko patrzyli na siebie w milczeniu, ze zgrozą. Parowóz numer 767 pchał opla po szynach niemal przez kilometr, a ten przysiadł w miejscu, sapiąc spokojnie, niczym wielki, stary, zadowolony z siebie wieloryb, który wypłynął na powierzchnie, żeby zaczerpnąć powietrza. Wreszcze Karol odzyskał głos.

- To niemożliwe żeby coś takiego przeżyła...

- Idziemy- warknął Paweł.

Wyskoczyli z kabiny, przodem do drabinki, ześlizgująć się rękami po poręczach. Z ostatniego, dwudziestego wagon, biegli do nich konduktor i hamulcowy- dwie podrygujące kropeczki ledwo widoczne z oddali.

- Co się stało?? - krzyczeli.

- Spójrz, parowóz prawie nie jest uszkodzony- zawołał nerwowo Paweł do Karola.

Ale kiedy obeszli lokomotywę z drugiej strony, stanęli jak wryci. Widok był porażający- samochód sprasowany, jakby szedł na złom. Hak trójkątnego zderzaka, zwanego "odganiaczem krów" przebił samochód dosłownie na wylot i teraz wystawał jak lśniące srebrne oko. W oknie od strony kierowcy został odłamek strzaskanego szkła, zygzakowaty niczym błyskawica. Paweł podszedł bliżej, zajrzał. To była młoda, piękna szatynka. Miała na sobie piękną niebieską sukienkę w kwiaty. Wokół poniewierały się rozbite weki z owocami. Paweł zagłuszył wszelkie myśli i sięgnął, żeby sprawdzić czy kobieta żyje. Po chwili cofnął rękę.

- Chyba nie żyje.

- Na pewno?

- Nie czuje pulsu.

Karol zbladł jak ściana. Wprawdzie ruszał ustami ale nie wydobywał z nich żadnego dźwieku. Paweł poczuł, że musi przejąć inicjatywę.

- Bez lewara nie wyciągniemy..- powiedział do Karola- Skocz no na szose i zatrzymaj jakiś wóz. Niech sprowadzą migeim pomoc.

W tej chwili konduktor i hamulcowy dobiegli do Pawła.

- Tablice rejestracyjne przepadły, ale gdzieś tu była torebka- powiedział głucho Paweł.- Widziałem ją pod jej... - Tu urwał i przełknął głośno ślinę...

- Chcesz Paweł, żebym ją wyciągnał?- spytał konduktor.

Paweł zebrał się w sobie i wyciągnął torebkę spod ciała. Wszyscy spojrzeli na małą, kanciastą, plastikową torebkę z usztywnianymi bokami w ogromnych dłoniach Pawła. Otworzył ją i zajrzał do środka. Wyjmował poszczególne przedmioty bardzo delikatnie, po czym odkładał je z największą ostrożnością: czysta biała chusteczka, różaniec z niebieskich szklanych paciorków, książeczka do nabożeństwa, którą przejrzał dokładnie. Znalazł w niej przepis na domową marynatę zapisany na odwrocie koperty. Z przodu koperty było nazwisko i adres. To samo nazwisko widniało na wewnętrznej stronie okładki książeczki do nabożeństwa i w legitymacji ubezpieczenia społecznego znalezionej w portfeliku, w którym tkwiło również kilka zdjęć legitymacyjnych dwóch dziewczynek. Nazywała się...

Kiedy znajdziemy sie na zakrecie...

Słowacja 2008:P